Tytułowy pensjonat to miejsce wypoczynku "na linii otwockiej" odwiedzane lata temu przez żydowskich gości. Powraca do niego narrator opowieści, który w ośrodku bywał jako dziecko. Podróż sentymentalna? Nie do końca. Mężczyzna chyba sam nie jest pewny, czego tutaj szuka:
Moja przeszłość tkwi we mnie głęboko, lecz kiedy staram się do niej dotrzeć, natrafiam na wydrążoną pustkę, jakbym urodził się wczoraj, a wszystko, co dawniej się wydarzyło, było gąszczem cienistych obrazów, zetlałych i rozsypanych w drobiny atomów. (...) Natłok tych obrazów stwarza iluzję pamięci i podobnie jak mnogość fotografii staje się namiastką życia. (s. 101)
I rzeczywiście sporo pustki wyziera z mini-powieści Pazińskiego. Niby z każdego kąta wyłaniają się postacie z przeszłości, ich rozmowy, anegdoty i kłótnie, a jednak ich brak staje się przez to bardziej odczuwalny na każdym kroku. Wszystko nosi oznaki zniszczenia i zapomnienia, a sam pensjonat przywodzi na myśl rupieciarnię. Jest tu pewna melancholia, ale dość ciężko zalęgająca na duszy. Nie mogłam też podczas lektury uwolnić się od zapachu stęchlizny i kurzu.
Krótka historia (ledwie 135 stron), niemniej bardzo mi się dłużyła i kilkakrotnie chciałam książkę odłożyć. Niestety autor nie oczarował mnie swoim mrocznym światem duchów z dzieciństwa, a zakończenie wydało mi się tandetne. Tym bardziej Paszport Polityki przyznany książce w tym roku bardzo mnie dziwi.
Moja ocena: 6/10
Piotr Paziński, "Pensjonat", Wydawnictwo Nisza, 2009
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za falstart i korektę komentarza.
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że miałam chrapkę na tę powieść ze względu na tematykę żydowską i klimaty otwockie (mieszka tam mój brat z rodziną). Po Twojej krytycznej recenzji chrapka zamieniła się w chrypkę :) Dzięki za ostrzeżenie. Cóż, jeśli lektura książki o długości 135 stron się dłuży, to znaczy, że to raczej totalna strata czasu.
Mnie się podobało, chcociaż, jak pisałam w swojej recenzji, zdarzały mi się chwile, gdy gubiłam wątek i musiałam wracać do początku strony.
OdpowiedzUsuńTo rzeczywiście nie jest lekka ksiązka, mam na myśli nie tylko tematykę ale i styl, bo jakiś nieustanny dwugłos się tam przebija. Raz jeden bohater dochodzi do głosu, raz drugi - niby norma :), ale trudno było się połapać, kiedy pojawia się następna postać. Traciłam wątek wtedy. To jedyny minus, jak dla mnie, chociaż sam zabieg, przemieszana wspomnień, nałożenia ich na siebie był całkiem interesujący.
Pozwól, że Cię zacytuję:
"Nie mogłam też podczas lektury uwolnić się od zapachu stęchlizny i kurzu."
ależ to właśnie sukces pisarza! :) Przekazał niezwykle sugestywnie, jak widać, to, co kojarzyło się jego bahaterowi z pensjonatem. Ja uwielbiam takie książki, które oddziaływują na zmysły. Niektóre powieści pachną słonym morzem, wiatrem, inne stęchłym pensjonatem;)))
Pozdrawiam i dzięki za recenzję - rozruszałam się trochę dzięki niej, bo zasypiałam na stojąco dzisiaj. Zbiera się na deszcz i ciśnienie wariuje.
Ja pójdę na łatwiznę i podpiszę się pod tym, co napisała Inblanco. Ksiażka Pazińskiego, chociaż nie czyta się jej łatwo, była lekturą bardzo miłą i bardzo klimatyczną. Bardzo mi to odgrzebywanie wspomnień przypadło do gustu i nie mogę się doczekać kolejne pozycji tego autora.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Żywo zainteresowana jestem, bo zaplanowałam sobie lekturę Pazińskiego. I cieszy mnie różnica zdań. Jest nadzieja, że będzie ciekawie, nie ma obaw, że trzeba czytać na klęczkach. Zaklinam, niech ta melancholia okaże się jednak niestęchła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Ja pamiętam recenzje u Skarletki i u Inblanco – i Aniu, zaskoczyłaś mnie swoją opinią, tak skrajnie odbiegającą od poprzednich. Ale te polaryzacje zdań sprawiają, że jeszcze bardziej chciałabym zapoznać się z tą książką.
OdpowiedzUsuńLirael -->
OdpowiedzUsuńMimo wszystko zachęcam do lektury, sądząc po innych wpisach i recenzjach jestem odszczepieńcem;)
Inblanco -->
Zgadza się - ja także traciłam wątek i się gubiłam. Zgadzam się również co do sukcesu autora w postaci wyczuwalnej stęchlizny;) Tyle, że akurat takie zapachy niezbyt dobrze mi się kojarzą... W pensjonacie było dla mnie za duszno;) W dużej mierze do takiego odbioru przyczynił się sam narrator - jakby życie mu się skończyło...
Skarletka -->
Pamiętam Twoją pozytywną recenzję;) Książka jest bardzo klimatyczna, powtórzę się. Ale co ja poradzę, że mnie nie zachwyciła... Niemniej podobnie jak Ciebie interesuje mnie, co autor następnym razem napisze.
tamaryszek -->
Jestem za tym, że najlepiej samemu wyrabiać sobie zdanie;) Czekam na Twoją opinię;)
Jolanta -->
Może ostatnio źle przyswajam odkurzone historie, bo w zeszłym tygodniu wybrzydzałam tu na "Fotoplastikon" Dehnela;) A ja przecież tak lubię wszelkie klimaty retro... Cieszę się, że tym bardziej książkę chcesz przeczytać;)
Pozdrowienia majówkowe dla wszystkich;)
Rupieciarnia kojarzy mi się z "Sanatorium pod Klepsydrą" i zaciekawiło mnie cóż tandetnego jest w zakończeniu. "Pensjonatu" oczywiście nie czytałam. Kiedyś bardzo skrupulatnie pilnowałam nowości, teraz traktuję to bardziej wybiórczo. A! tak na marginesie właśnie skończyłam czytać "Chmurdalię".
OdpowiedzUsuńPrzez tandetne zakończenie rozumiem tanie, pretensjonalne rozwiązanie. Dla mnie takie było w "Pensjonacie". Zaznaczam, że to bardzo subiektywne wrażenie;)
OdpowiedzUsuńDo lektur z zasady podchodzę wybiórczo - szkoda czasu na kiepskie książki. Ale czasem nawet ulubiony temat, gatunek czy autor może okazać się niewypałem;)
A "Chmurdalię" mam najbliższych planach, może niedługo porównamy wrażenia.
O cieszy mnie, że nie jestem jedyną, która nie rozpływa się nad książką Pazińskiego. Niby spełnia moje oczekiwania. Żydzi są? są, przeszłość jest? jest, klimat jest? jest, facet pisać umie? no umie ale... No właśnie ale nie bez kozery wkradło się słówko niby. Nie umiem tego jakoś mądrze uzasadnić. Nie umiem pisać o książkach inaczej niż w kategorii podobało mi się, bądź nie, weszłam w tamten świat bądź nie. Dla mnie cała ta książka była jakaś taka jakby to powiedzieć? hmm wymuszona? Nie czułam w "piórze autora" lekkości. Umiejętność tworzenia historii jest, stylistycznie też bez zarzutu ale... no właśnie co ale? Podczas czytania przyszło mi do głowy takie porównanie. Jest wokalista. Głos ma, talent ma, tekst jest ale jak śpiewa to ma się wrażenie, że zaraz mu struny głosowe pękną z wysiłku. Efekt dobry jest ale coś nie gra. Nie wiem może okoliczności czytania nie sprzyjały? Czytałam w pociągu może dlatego nie szło mi? no ale kończyłam ją już w domu, pod kocem z towarzyszeniem herbaty i leniwego jazzu lecącego w tle. No i nie szło i już. Może już się tak na niego zawzięłam, że już żadne ekwilibrystyczne cuda na kiju nie pomogły w zmianie pierwszego nie zbyt dobrego wrażenia na drugie ekstatyczne jak mawia mój ukochany Jerzy Pilch. Patrycja.
OdpowiedzUsuńW takim razie - witaj w klubie, a nawet w dwóch, bo Pilcha uwielbiam;)))
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest, co piszesz. Poszczególne części składowe są "przedobrzone", dla mnie wszystko jest takie teatralne (w negatywnym znaczeniu). Sztuczne, wymuszone - tak, to właściwe określenia.