Trzymasz się w ryzach, dopóki pociąg nie odjedzie, dopóki nie zejdziesz chwiejnym krokiem z peronu. Zupełnie jakby to lato było jedną długą nocą, która właśnie się skończyła. Jakbyście oboje zanurkowali na otwartym morzu, ale wynurzyli się całkiem gdzie indziej. Jakbyście stworzyli więź tylko po to, żeby ją złamać, zerwać. Czujesz ból, którego nie znasz, i nie wiesz, jak go nazwać. Czujesz lęk. Ale przecież wiedziałeś, w co się pakujesz. Jeśli kochasz, to płyniesz i jednocześnie toniesz. […]
Lubię powieści zwięzłe, epizodyczne, o nielinearnej fabule, bardzo lubię też nieszablonowe zabiegi stylistyczne, niestety w przypadku Caleba Azumaha Nelsona nie zadziałały. Całość opowiedziana jest w drugiej osobie liczby pojedynczej, co nieźle brzmi w oryginale, jednak w języku polskim drażni. Jeszcze gorzej wypada opis emocji i refleksji narratora – tkliwość przechodzi w ckliwość, poetyckość często zahacza o kicz. Sama historia miłości (?) zresztą też mnie nie przekonała.